Dla 38-letniego George Powella i jego o trzynaście lat starszego kolegi Laytona Daviesa, to miał być zwyczajny, wolny od pracy dzień. Ale tym razem, zamiast wybrać się na ryby, postanowili wyciągnąć z szaf wykrywacze metalu i poszukać szczęścia na polach w pobliżu Leominster.
Dzień był gorący, więc powoli wędrowali po sennej okolicy sprawdzając od czasu do czasu co ciekawsze sygnały detektora. Ale nagle urządzenie Powella wydało serię głośnych, natarczywych dźwięków. To mogła być zardzewiały kawał żelastwa z jakieś maszyny rolniczej, ale mężczyzna wiedział, że tych spraw nie można z góry przesądzać. Trzeba było się upewnić i po prostu sprawdzić. Kiedy wspólnie rozkopali ziemię, zobaczyli najpierw srebrne krążki, a po chwili w dołku coś zaświeciło. Oszołomieni poszukiwacze musieli aż zmrużyć oczy oślepieni złotymi refleksami. Natychmiast zrozumieli, że znaleźli skarb.
Zaczęli pośpiesznie wybierać ziemię rękami i natrafili na więcej srebra i złota. Część była w sztabkach i prętach ze szlachetnych kruszców, ale jeszcze więcej przedmiotów stanowiła niezwykłej piękności biżuteria.
To mógł być początek niesamowitego sukcesu i sławy odkrywców, bo w Anglii prywatne poszukiwania skarbów są dozwolone, a państwo wypłaca znalazcom kwoty odpowiadające wartości znaleziska, często liczone w setkach tysięcy funtów. Jednak George i Layton wiedzieli, że będą musieli oddać połowę właścicielowi pola i niemałą część dla fiskusa. Postanowili zachować skarb dla siebie i go po cichu spieniężyć.
Jak wielki był skarb znaleziony przez dwóch nieuczciwych poszukiwaczy? Pomimo że od tej sprawy minęło już sześć lat i zapadły wyroki, wciąż nie wiadomo ile bezcennych artefaktów z wikińskiego skarbu przepadło lub… zostało ukryte.
Powell i Davies zdawali sobie sprawę, że dużo ryzykują. Sami nie mogliby sprzedać średniowiecznej biżuterii, więc skierowali się do osoby znanej w półświatku, handlarza Simona Wicksa, który miał im pomóc z gorącym towarem.
Dzięki Wicksowi zaczęli powoli upłynniać łup, na który składała się kolekcja trzystu bardzo cennych monet i nieokreślona do dziś liczba złotej i srebrnej biżuterii z okresu wikingów. Ale poszukiwacze popełnili jeden błąd. Z niewiadomych przyczyn zgłosili się Muzeum Narodowego Walii z jedną monetą i trzema ozdobami. Może chcieli w ten sposób częściowo odkupić swoje winy?
Muzealnicy natychmiast zdali sobie sprawę z niezwykłej wagi znaleziska oraz z faktu, że artefakty mogą być częścią większego depozytu. Policja zaczęła obserwować domy Powella i Daviesa, badać ich kontakty i w ten sposób trafili na Wicksa, który nie potrafił wyjaśnić skąd ma skarby z XI wieku. Za obietnice niższej kary, handlarz bardzo szybko zdradził swych mocodawców.
Gdyby Powells i Davies oddali skarb wikingów w ciągu 14 dni przewidzianych prawem, otrzymaliby równowartość ok. 7,5 mln złotych. Ale byli zbyt pazerni. Zamiast tego usłyszeli wysokie wyroki. Sąd w Worcester był surowy. Powell został skazany na 10 lat odsiadki, a Layton na 8,5 roku. Na 5 lat do więzienia trafił również Wicks.
Co się stało ze skarbem? Policja odzyskała jedynie niewielką część, tj. zaledwie 31 monet oraz kilka elementów biżuterii, w tym złoty pierścień, wykonany z kryształu i złota wisior oraz złotą bransoletę. Reszta zniknęła. Gdzie? Tego Powell i Davies do tej pory nie zdradzili. Nie ujawnili również miejsca znalezienia skarbu, co być może pozwoliłoby archeologom odkryć inne elementy biżuterii, a przynajmniej poznać kontekst znaleziska.
Być może Powell i Davies wciąż są w posiadaniu części skarbu ukrytego w jedynie im wiadomym miejscu. Ale muszą też zdawać sobie sprawę, że po wyjściu z więzienia znajdzie się wielu bardzo złych ludzi, którzy będą chcieli dowiedzieć się, czy poszukiwacze nie mają jeszcze trochę złotych i srebrnych sztab z wikińskiego skarbu, którymi mogliby się podzielić…
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook