Kiedy Jagiełło odbierał z rąk poselstwa krzyżackiego dwa nagie miecze, wojska zakonu stały na palącym słońcu już od trzech godzin. Historycy uważają, że poselstwo od wielkiego mistrza zakonu Ulryka von Jungingena do wodzów armii polsko-litewskiej miało na celu wywabienie Jagiełły na otwarte pole. Nadto przesyłanie wrogom przed bitwą mieczy należało do kanonu obyczaju rycerskiego w późnośredniowiecznej Europie. Czy proponując Jagielle miejsce na przedpolu, Krzyżacy szykowali pułapkę? Wspomina o tym anonimowy autor litewskiej „Kroniki Bychowca” z XVI wieku, który prawi o wilczych dołach, ale ponieważ pisał również, że bitwa toczyła się wyłącznie pomiędzy rycerstwem litewskim a Krzyżakami, natomiast Jagiełło miał jakoby tylko uśmiercać niedobitki wrogiej armii, współcześnie „Kronika Bychowca” nie jest uznawana za wiarygodne źródło informacji historycznych.
Oczywiście Jan Długosz, którego opis bitwy pod Grunwaldem uważamy za pierwszoplanowe źródło informacji o przebiegu wydarzeń z 1410 roku, również nie był 15 lipca na grunwaldzkich polach, ale w bitwie walczył jego ojciec, z którego wspomnień Jan mógł do woli korzystać. W obozie polskiego króla przebywał również stryj Długosza. Ponadto autor „Roczników, czyli kronik sławnego Królestwa Polskiego” miał możność poznać przebieg wydarzeń od swego opiekuna i mentora – biskupa krakowskiego Zbigniewa Oleśnickiego, który przebywał przy osobie króla podczas rozprawy z Krzyżakami.
Z Oleśnickim wiąże się również pewien niewielki wątek bitwy, który mógł jednak okazać się niezwykle ważny dla osoby króla i wyniku bitwy. Otóż kiedy wielki mistrz dostrzegł, że prawa flanka wojsk Jagiełły zaczyna zyskiwać przewagę, zebrał hufiec z jednostek biorących udział w bitwie i ruszył będącym w potrzebie oddziałom z pomocą. Po drodze natrafił jednak na niewielki oddział wroga, grupę jeźdźców, którzy nie uczestniczyli w bezpośrednich działaniach. Wśród nich znajdował się Jagiełło, ale ponieważ proporzec podnoszony przy osobie monarchy był ze względów bezpieczeństwa zwinięty, polski król nie został rozpoznany. Nadto chorągiew nadworna znajdująca się nieopodal, natychmiast natarła na liczniejszego wroga, zresztą pomimo rozkazu Zbigniewa Oleśnickiego, który zakrzykną, żeby chronić Jagiełłę.
Hufiec wielkiego mistrza nie miał czasu na utarczki z pomniejszymi grupami, opędził się od przeciwnika i ruszył dalej. Jedynie Dypold von Kökeritz – niemiecki rycerz z Łużyc, odłączył się od sił krzyżackich i pogalopował wprost na najznaczniejszego, odzianego we wspaniałą zbroję rycerza. Dypold wiedział, że atakuje kogoś ważnego, ale nie domyślał się, że to sam król. Jagiełło powstrzymał wroga kopią, raniąc Niemca w twarz. Oszołomionego Dypolda powalił i dobił Oleśnicki.
Pod Grunwaldem poległ zarówno wielki mistrz jak i wielki marszałek zakonu. A co się stało ze słynnymi mieczami? Oba ostrza były przechowywane i pilnie strzeżone w skarbcu królewskim na Wawelu. Noszono je przed każdym królem – miały symbolizować Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Jedynie w 1733 roku, kiedy nastąpiła jednoczesna koronacja Stanisława Leszczyńskiego i Augusta II Sasa, zwolennicy tego pierwszego wykradli miecze ze skarbca. August kazał wówczas zrobić kopie, które do dziś pozostają w jednym z drezdeńskich muzeów.
Po trzecim rozbiorze Polski cenna pamiątka trafiła do majątku rodziny Czartoryskich w Puławach. Po upadku Powstania Listopadowego Izabela Czartoryska, obawiając się utraty narodowej pamiątki, przekazała miecze proboszczowi parafii we Włostowach, który ukrywał miecze przez kolejne dwadzieścia lat. W 1853 roku patrol carskiej żandarmerii przeprowadził rewizję na plebanii. Miecze odkryto i zarekwirowano, następnie przewieziono do koszar żandarmerii w Lublinie, później do twierdzy w Zamościu. Być może trafiły w końcu do Rosji. Niestety do dziś nie wiemy, co się z nimi stało…
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook