My mamy swoje gruszki na wierzbie, a w średniowieczu na drzewach rosły tłuste gęsi. Nie wierzycie?
Anonimowy angielski rycerz (tak się przedstawiał w dziele pod tytułem „Podróże Jana z Mandeville”) opisał swoją podróż „dookoła świata”. Dzieło napisane w mieszance anglosaksońskiego i normandzkiej francuszczyzny zostało przetłumaczone na wiele języków i przez kilka stuleci cieszyło się niezwykłą popularnością, chociaż na polskie tłumaczenie musieliśmy czekać aż do XXI wieku.
W roku 1322 Sir John Mandeville, angielski rycerz z St. Albans, wyruszył z pielgrzymką do Ziemi Świętej, a następnie przez lat z górą dwadzieścia przewędrował całą Azję, docierając do Indii, Chin oraz Indonezji, po powrocie zaś szczegółowo opisał wszystko, co zobaczył. A widział niemało. W swoim traktacie wspomina między innymi o wspaniałej roślinie, którą spotkał w królestwie zwanym Caldihle w Górnych Indiach.
Kiedy rozetniesz owoc tego niezwykłego przedstawiciela flory, znajdziesz „niewielkie zwierzę z mięsa, kości i krwi – jak małe jagnię, ale bez futra”. Zarówno owoc jak i zwierzę są jadalne. Sir John spróbował tego specjału i uważał, że jest wyjątkowo smaczny. Przypominał mu zresztą podobne cudo, które pochodzi z jego ziem, czyli pewien rodzaj gęsi.
Według bestiariusza z biblioteki Bodleian gęsi bernikle są dziełem natury, które „zaprzeczają jej prawom” ponieważ, choć są zasadniczo kuzynem gęsi domowej, rosną na… sosnowych kłodach unoszących się w morskiej wodzie. W ten sposób chronią się przed drapieżnikami i dorastają w pąkach do czasu, aż są w pełni rozwinięte. Tłuste gęsi spadają wówczas do wody i mogą odlecieć ku swoim sprawom.
W średniowieczu przekonanie, że bernikle nie są „ani ciałem, ani nie rodzą się z ciała” miało niemałe znaczenie, bo dzięki temu zostały dopuszczone do spożycia w dni, kiedy Kościół zabraniał… jadania mięsa. W „The Herball or Generall Historie of Plantes” z 1598 roku, czyli 1500-stronicowym dziele Johna Gerarda, słynnego botanika i projektant ogrodów, znajdziemy nawet solidnych rozmiarów „drzewo gęsiowe” spotykane na nadmorskich skarpach. Może zatem warto wybrać się do Irlandii po szczepkę?
Sir John Mandeville pisał w rzeczywistości o Kaczenicy (Lepas). Nie jest to przedstawiciel ptaków, ale rodzaj osiadłych stawonogów. To ze względu na charakterystyczny kształt przypominający nieco pisklęta gęsi uważano je w średniowieczu za formy rozwojowe gęsi bernikli. Stąd również nadane przez Karola Linneusza nazwy gatunków Lepas anatifera (kaczenica kaczkodajna) i L. anserifera (k. gęsiodajna). Linneusz uważał kaczenice za mięczaki. Przynależność kaczenic i pąkli do skorupiaków wąsonogich wykazał dopiero Karol Darwin. Po tej pomyłce została nam nazwa, bo łaciński „anser” to właśnie gęś, która zresztą zimą sporadycznie zalatuje do Polski.
A Sir John Mandeville? Prawdopodobnie też nie istniał. Badacze uważają, że pod tym pseudonimem kryje się Jan de Langhe, który urodził się w Ypres na początku XIII wieku i od 1334 roku był benedyktyńskim mnichem w opactwie Saint-Bertin w Saint-Oper, które znajdowało się niedaleko Calais. Po studiach prawniczych na Uniwersytecie Paryskim, Langhe powrócił do klasztoru i został wybrany opatem w 1365 roku. Był płodnym pisarzem i zapalonym kolekcjonerem relacji podróżniczych, z których skompilował własne dzieło, współcześnie znane nam pod tytułem „Podróże Jana z Mandeville”. Gęsi jednak nie rosną na drzewach. Nie znajdziemy również pęków młodych ptaków dryfujących na sosnowych kłodach. Trochę szkoda…
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook