Pamiętacie „Historię żółtej ciżemki”? Możecie nie pamiętać, bo powieść Antoniny Domańskiej jest nieco zapomniana, natomiast ekranizacja z 1961 roku nie trafia tak często do ramówki programowej Polsatu, jak „Kevin sam w domu”. Dla przypomnienia dodam, że akcja filmu toczy się w XV wieku w Krakowie, ale rozpoczyna się w czasach współczesnych. W czasie odnowy ołtarza Wita Stwosza konserwatorzy natrafiają na żółtą ciżemkę i dopiero wtedy akcja cofa się o pół tysiąca lat, do czasów Kazimierza Jagiellończyka, kiedy to poznajemy chłopca o imieniu Wawrzek. Dziesięciolatek zostanie uczniem Stwosza, a później [spojler] zgubi żółtą ciżemkę podarowaną mu przez córkę samego króla [koniec spojlera]. Swoją drogą dziś Wawrzek już nie rzeźbi w drewnie, tylko prowadzi firmę Kondrat Wina Wybrane. Marek Kondrat wspominał po latach, że ta rola nie oznaczała tylko splendoru i sukcesu. Koledzy przez lata wołali na niego „ciżma” albo „Wawrzek”. A ciżemka?
Słowo zapożyczyliśmy z języka węgierskiego (węgierskie csizma – pantofel turecki), do którego z kolei przeszło bezpośrednio z języków osmańskich: çsizme to ozdobny, miękki pantofel z długim, zagiętym w górę noskiem. Kto nosił tego typu fantazyjne obuwie, którego nie powstydziłby się Rumcajs? Ciżmy nie były przeznaczone dla chłopstwa. Najpierw nosili je bogaci mieszczanie, duchowni i medycy, potem botki z fantazyjnie podkręconymi nosami trafiły na dwór. W XVIII wieku nazwa przypisana do jednego typu butów rozmyła się i określano nią już nie tylko pantofle o charakterystycznym wyglądzie, lecz wszystkie płytkie buty noszone do strojów o kroju francuskim lub niemieckim.
Największa popularność ciżm przypada na wiek XV. Co ciekawe, w Europie znane były również pod nazwa poulaines i cracoves, a większość badaczy jest zdania, że nazwy te pochodzą od Polski i Krakowa. Stąd również Francuzi nazywali to obuwie le souli er de poulaine, czyli „buty pochodzące z Polski”. Dodajmy jeszcze, że dworskie odmiany wykonywane były z drogich materiałów jak welwet, wykańczane aksamitem, wyszywane perłami lub złotem. Niekiedy lewy i prawy buty były odmiennej barwy, czego chyba niedługo ponownie doświadczymy we współczesnej modzie.
Z czasem nosy ciżm zaczęły rosnąć (wydłużać się), manifestując powagę i pozycję swojego właściciela. Podtekst falliczny nie pozostawał jedynie ukrytą treścią, ponieważ wiele poulaines pokrywano mniej lub bardziej obscenicznymi zdobieniami, wpierw maczug i buzdyganów, a później bardziej dosadnymi i jednoznacznymi. Wreszcie doszło do tego, że ciżmy były o ponad 60 centymetrów dłuższe niż stopa, powodując niezborność ruchów właścicieli i pocieszne dla postronnych widzów człapanie. Podobno w bitwie pod Nikopolis w 1396 roku francuscy krzyżowcy byli zmuszeni odciąć noski swoich poulaines, aby móc uciec.
A żółta ciżemka? Badania archeologiczne dowodzą, że dzieci rzeczywiście nosiły tego typu obuwie. Żółta ciżemka zza ołtarza Stwosza w kościele Mariackim istniała naprawdę, chociaż nie był to dziecięcy bucik. W 1867 roku przystąpiono do gruntownej konserwacji zabytku, o co starania podjęli Piotr Michałowski i Karol Kromer. Do komitetu restauracji należało wiele ówczesnych osobistości miasta, natomiast w zachowanym sprawozdaniu z renowacji możemy przeczytać: „Wtedy to ruszyła przez wieki nagromadzona ilość kurzu, odkryto ważne odłamki, znalazł się osnuty pajęczyną trzewik średniowiecznego robotnika, zgubiony przed czterystu laty…”. To nie było pierwsze znalezisko. Trzy wieki wcześniej, a dokładnie w 1533 roku, przy okazji odnawiania ołtarza znaleziono puszkę z dokumentem mającym formę aktu erekcyjnego, autorstwa ówczesnego intelektualisty, Jana Heydecke (figurka jego postaci znajduje się na ołtarzu). Dokument ten niestety zaginął. Taki sam los spotkał ciżemkę. Ale kto wie, co jeszcze kryje ołtarz Wita Stwosza? W końcu gdzieś musi być jeszcze drugi but z pary…
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook