Życie obfituje w niezliczone, niezwykłe przypadki. Ale śmierć również. Niektóre średniowieczne zgony możnych i sławnych można uznać za kuriozalne, inne… dramatyczne lub romantyczne. Zresztą oceńcie sami.
Llywelyn ap Gruffydd (1196-1244) był synem walijskiego księcia Llywelyna Wielkiego (który dzięki swym talentom wojskowym i dyplomatycznym został władcą całej Walii). Gruffydd był pierworodnym króla, ale jeszcze jako chłopiec został wzięty przez króla Anglii Jana, jako zakładnik. Na mocy klauzuli Magna Carta (1215) został uwolniony, lecz stracił poparcie ojca oraz sukcesję. Wrócił do domu, ale kiedy kolejny angielski władca Anglii Henryk III najechał Walię w 1241 roku, Guffrydd został oddany przez brata „pod opiekę” Henryka, przewieziony do Londynu i uwięziony w Tower of London.
Żona Gruffydda chciała odzyskać męża oraz uwięzionego przy okazji najstarszego syna Owaina. Udało jej się zebrać pokaźną sumę okupu, zgodziła się również oddać dwóch swoich najmłodszych synów, Dafydda i Rodriego, jak zakładników i gwarantów swojej części umowy. Henryk przyjął pieniądze oraz synów Gruffydda, ale go nie uwolnił. Mijały lata. W 1244 roku Gruffydda zdał sobie sprawę, że pozostanie więźniem aż do śmierci. Był w owym czasie pokaźnej tuszy, ale mimo to uplótł z prześcieradeł i płócien lichą linę i spróbował spuścić się na niej z Tower od London. Lina nie wytrzymała ciężaru, urwała się trzydzieści metrów nad ziemią, a Gruffydd poleciał w dół krzycząc w niebogłosy. Książę roztrzaskał się na skałach, chociaż można powiedzieć, że wreszcie był wolny…
Bez politycznego podtekstu, ale równie tragicznie wyzionął ducha Filip, syn króla Franków Ludwika VI zwanego Grubym. Filip był najstarszym synem Ludwika i pierwszym w sukcesji do tronu, na dodatek cieszył się wielką miłością ojca. Dzięki temu w Wielkanoc 1120 roku uznano go za dziedzica korony, a w kwietniu 1129 roku koronowano na koregenta Francji (w wieku zaledwie 13 lat). Jak podają kroniki, sprawiło to, że urósłby w pychę, prowadził się jak hultaj i niecnota, a także przestał liczyć z ojcem. Angielski duchowny, poeta i kronikarz Walter Map napisał, że „tym samym wykopał sobie grób jeszcze za życia”. Prorocze słowa.
13 października 1131 roku młody król (miał wówczas 15 lat) pędził konno wraz z towarzyszami przez Paryż. Kiedy znaleźli się nad Sekwaną, pod konia władcy wpadła dzika świnia płosząc wierzchowca króla-koregenta. Rumak wysadził Filipa z siodła, królewicz przeleciał nad karkiem zwierzęcia i upadł kilka metrów dalej. Siła uderzenia była tak wielka, że królewicz połamał wszystkie kończyny. Zmarł następnego dnia nie odzyskawszy przytomności. Królem został ostatecznie jego młodszy o cztery lata brat.
Bez wątpienia żywot Filipa został przerwany zbyt wcześnie, ale przynajmniej nie spadł na niego… karzeł. To nieszczęście przydarzyło się niekoronowanemu władcy Królestwa Jerozolimskiego i hrabiemu Szampanii, Henrykowi II (1166-1197). Życie Henryka nadaję się na kanwę dobrego filmu przygodowego, ale o tym może innym razem, warto jednak wspomnieć, że w 1190 roku wyruszył na wyprawę krzyżową prowadząc 55 tysięcy rycerzy i 2000 piechoty. Był również jednym z zaufanych ludzi Ryszarda Lwie Serce. 10 września 1197 roku Henryk, będąc w Akce, przeprowadzał przegląd swoich wojsk w ramach planowanej pomocy dla Jafy, atakowanej wówczas przez muzułmanów.
Jak czytamy w jednej z kronik: „Stojąc na balkonie pałacu, Henryk opierał się na poręczy i przyglądał wojskom”. Balustrada nagle ustąpiła, a władca machając rękami poleciał w dół. Towarzyszący mu karzeł imieniem Scarlet próbował przytrzymać Henryka, ale osiągnął tylko tyle, że spadł wraz z nim. Hrabia Szampanii uderzył twardo o ziemię, ale gorsze okazał się ciężar, który zwalił mu się na plecy. Był to karzeł, który uczepił się szat króla. Henryk żył jeszcze po upadku, ale wyzionął ducha następnego ranka.
Czego dowodzą trzy powyższe przypadki? Chyba tylko tego, że kostucha może spotkać nas zawsze i wszędzie bez względu na nasze plany.
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook