Co zatem jest autentyczne, a co zostało sfabrykowane dla efektu, dramatyzmu, akcji lub po prostu dlatego, że twórcom filmu pasowało do ich wizji?
Scenariusz serialu został napisany przez Michaela Hirsta dla History Channel. Angielski scenarzysta jest znany głównie z innego wielkiego hitu telewizyjnego, czyli „Dynastii Tudorów”, a polskim akcentem jego działalności jest rola współscenarzysty przy produkcji „Jan Paweł II: Nie lękajcie się”.
W przypadku „Wikingów” bez wątpienia włożono wiele pracy w narrację i postacie, a także kostiumy, aby stworzyć solidny fundament dla prawdy historycznej. Być może fani wikingów mogą czuć się rozczarowani, że nie zobaczyli w serialu rogatych hełmów, które są wymysłem mającym z rzeczywistością niewiele wspólnego, ale prawdopodobnie ucieszy ich fakt, że ponętne warkocze bohaterów serialu zostały historycznie odwzorowane bardzo dokładnie.
Osobą odpowiedzialną za projekty fryzur była zresztą Dee Corcoran, historyk z trzydziestoletnim stażem w branży filmowej. Dee zdobyła sześć nagród IFTA i trzy nominacje do Emmy za wybitne stylizacje fryzur. Ale przejdźmy do poważniejszego tematu. Pamiętacie pozdrowienia wikingów?
W przeciwieństwie do tego, co przedstawia serial, skandynawscy wojownicy nigdy nie mówili o sobie – wikingowie. W rzeczywistości ludzie z obszarów dzisiejszej Danii, Szwecji i Norwegii mówili w staronordyckim, czyli języku z północnej grupy języków germańskim, a będąc etnicznie odrębnymi, nie mieli słowa takiego jak „wiking”, aby się nim wzajemnie identyfikować.
Ale słowo „viking” istnieje w języku staronordyckim i oznacza… „napad”. Kiedy Skandynawowie dokonywali najazdów na zamorskie miasta i klasztory, mówili, że wyruszają na viking. W dzisiejszym znaczeniu określenie „wiking” pojawiło się dopiero w epoce romantyzmu (XIX wiek).
A co z licznymi w filmie, krwawymi scenami tortur? Chyba najbardziej przerażającą metodą uśmiercania ofiar występującą nordyckich sagach, jest tzw. „krwawy orzeł”. Tortura polegała na tym, że spętaną jak śledź ofiarę rzucano twarzą do ziemi, zdzierano odzienie i na odkrytych plecach wycinano orła. To był dopiero początek kaźni.
Ofiara nadal żyła, kiedy toporkiem odcinano żebra od kręgosłupa i rozciągano je na boki, tak by tworzyły „skrzydła”. Rany posypywano solą, po czym wyjmowano płuca i rozkładano na „skrzydłach”. Podobno nieszczęsną ofiarą tej okropnej metody śmierci był schwytany przez wikingów arcybiskup Elfeg z Canterbury.
Inna rzecz, że historycy wciąż się spierają, czy „krwawego orła” rzeczywiście praktykowano. Być może jest to chrześcijański mit stworzony na potrzebę poparcia tezy o okrutnych barbarzyńcach z północy. Faktem jest, że do tej pory nie odnaleziono żadnych szkieletów, które nosiłyby ślady tego typu kaźni.
Myślicie, że to już wszystko? A gdzie tam! Po następną porcję ciekawostek zapraszam następnym razem. Sprawdzimy na przykład, czy kobiety we flocie wikingów, jak Lagertha, to wymysł filmowców. Jak uważacie?
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook