Myśląc o średniowieczu wyobraźnia podsuwa nam obrazy rozmodlonych braciszków w zgrzebnych szatach, z włosami okalającymi wygolone kółko na czubku głowy. Tak zwana tonsura miała przypominać koronę cierniową i męki Pańskie. Oczywiście w naszej wizji na wszystko pada cień Krzyża, a powietrze jest ciężkie od zapachu kadzidła i niemytych od miesięcy, umęczonych w ascezie ciał. Religijne i moralne nakazy chrześcijaństwa oraz Kościoła rzeczywiście determinowały życie w średniowieczu, ale od reguły były wyjątki, choćby dwunastodniowy okres w każdym roku, który rozpoczynał się 26 grudnia i kończył 6 stycznia, w dniu Trzech Króli. To łacińskie festa fatuorum lub Święto Głupców.
W tych dniach znikały wszelkie zasady i otwierały się dyby nakazów moralnych zaś tłum przebrany w kolorowe stroje i ukryty za maskami dzikich zwierząt, monstrów i diabolicznych gąb pląsał po ulicach miast. Tłuszcza była anonimowa, ale miała swojego przywódcę, który dowodził korowodom rozpustników. Był to Dominus Festi czyli Papież Szaleńców, Wielki Opat Rogaczy i postać wielu jeszcze imion, najczęściej rzeczywiście rekrutująca się z duchowieństwa, chociaż niższego szczebla. W dużych miastach wodzirejów mogło być nawet kilku, bo jeden nie był w stanie sprostać trudnemu zadaniu. Jakiemu?
Braciszek ze stanu kapłańskiego musiał znać obrządki, bo wszystkie sprośne zabawy toczyły się wokół kościelnej liturgii odgrywanej w prześmiewczy, bluźnierczy sposób. Papież Szaleńców miał na sobie szaty kapłańskie założone lewą stroną, pierścień, pastorał i inne insygnia władzy kościelnej. Jego główną rolą było wygłaszanie kazań pełnych sprośności, przekleństw i zwyczajnych głupot, których tłum słuchał chciwie zakąszając w tym czasie kiełbasą, cebulą i czosnkiem, pijąc na umór gęste piwo, krzycząc lub drąc się w niebogłosy w pijackim amoku. To wszystko działo się w tym samym kościelnym przybytku, do którego poza okresem święta pokorna trzódka zwyczajowo przybywała w każdą niedzielę po błogosławieństwo.
Po parodii liturgii rozpasany tłum wypływał na ulicę rycząc jak zwierzęta. W wielu miejscach, na naprędce postawionych scenach, pijani w sztok braciszkowie odgrywali biblijne sceny, w których rolę aniołów lub świętych odgrywały ulicznice. Kolejne „msze” w kościołach były jeszcze gorsze. Kronikarze zapisali, że dochodziło do zanieczyszczania wody święconej moczem, w kadzielnicach lądowały stare kierpce, które gorejąc wydzielały straszliwy odór i dym sprawiając, że otumanione postacie pojawiały się i znikały jak w koszmarze o piekle.
Nagi Papież Szaleńców jeździł po ulicach w wózku do sprzątania śmieci obrzucając „wiernych” błotem lub zwyczajnym, za przeproszeniem, gównem. Koniec końców wszyscy spółkowali jak zwierzęta oddając hołdy naprędce ustanowionemu „świętemu”, którym był garbus, ślepiec lub inny pokarany chorobą osobnik o największym przyrodzeniu.
Święto Szaleńców nie było epizodem. Utrzymywało się całe wieki do schyłku średniowiecza. Dziś jego słabym odbiciem są zabawy karnawałowe, maskarady i korowody przebierańców. Kiedy następnym razem założysz karnawałową maskę i bluzę ze sklepnihilnovi.pl, być może pomyślisz: Nihil novi sub sole.
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook