Kobieta, która kilka wieków temu postanowiła przespacerować się w męskim stroju po mieście, trafiła za ten czyn do klatki z żelaznych prętów. Na kratach jej publicznego więzienia zawieszono elementy garderoby, jako dowód winy czy wręcz szaleństwa. Od tej pory metalową konstrukcję zwano również klatką wariatów. Macie jakiś pomysł, kogo należałoby w niej zamknąć?
Słynna niegdyś klatka stała w centrum Wrocławia. Postawiono ją w 1575 roku na Rybim Targu i początkowo zwano budą błazna, ponieważ osadzeni w tej mieszkańcy miasta cierpieli nie tylko zwyczajowe niewygody zamknięcia, ale byli również ofiarami niewybrednych docinek i drwin wrocławian. Do klatki trafiano tylko za lżejsze przestępstwa niezagrożone ucinaniem rąk, nóg, uszu i nosa, czy języka, nie mówiąc o ścięciu toporem, paleniu na stosie lub topieniu – wyjątkowo chętnie praktykowanym na przestępczyniach.
Klatka nie była wielka, ale nie chodziło o wygodę osadzonych w niej osób, ale możliwość uwięzienia w środku nawet kilku skazanych – na przykład w 1576 roku do klatki trafili dwaj wrocławscy rzemieślnicy, którzy grali w karty podczas mszy i zakłócili kościelne obrządki głośno kłócąc się o pieniądze z zakładu.
Bywały też klatki, które mogły obracać się wokół własnej osi lub po prostu wisiały. Wystawiane na rynku lub innym miejscu publicznym, pozwalały przechodzącym obok ludziom nie tylko obrzucać skazanych wyzwiskami lub zgniłymi warzywami, ale również kręcić obrotową konstrukcją, aż do omdlenia więźnia. W klatkach zamykano na kilka godzin, rzadziej dni. Plac targowy jako miejsce wzmożonego ruchu, był idealny do karania mieszkańców miasta.
Nie trzeba było wiele, żeby przez kilka godzin lub nawet dni patrzeć na świat zza krat. Do klatki trafiano za zakłócanie porządku, ciszy nocnej i oczywiście pijaństwo. Swoją drogą, jeśli spojrzeć na plan wrocławskiego rynku, można zauważyć, że klatka wariatów i pręgierz stały po przeciwnych stronach, a pomiędzy znajdowała się najstarsza, jeszcze średniowieczna piwiarnia miejska (działająca w latach 1273 – 2017) ulokowana w piwnicach Starego Ratusza. Mówiąc inaczej, wytaczający się z Piwnicy Świdnickiej amatorzy mniej lub mocniej uderzających do głowy trunków musieli natknąć się na którąś z posępnych konstrukcji przypominających, że w mieście lepiej zachować spokój.
Dodajmy jeszcze, że obok stała też szubienica, a to przecież nie koniec swoistego memento mori, ponieważ nad rynkiem górowała wieża ratusza, z którą można skojarzyć tzw. karę wieży. Odrobinę romantyczna nazwa nie powinna nikogo zmylić. Ofiara nie trafiała na górne kondygnacje, a do lochu pod budynkiem, gdzie skazany mógł jedynie liczyć mijające godziny, dni i miesiące, o ile nie przypadła mu straszna kara śmierci głodowej, bo i takowe wymierzano.
Być może klatka głupców, czy też klatka wariatów, to wcale nie jest zły pomysł i należałoby do niego powrócić?
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook