Nie lubisz nosić maseczki? Nie jest jeszcze tak źle! Kilka wieków temu mógłbyś zostać zamknięty w masce wstydu. Ofiara często cierpiała z głodu, ale głównie z upokorzenia. Niekiedy w ustach miała dodatkowy element wzmagający cierpienie, specjalnie wyprofilowaną blachę ze szpikulcem.
W ciągu zaledwie kilku miesięcy maseczki stały się częścią naszej codzienności. Ale skąd się właściwie wzięły?
W dzisiejszej formie jest to stosunkowo nowy wynalazek, który pojawił się w latach 70. XX wieku. To nie lekarze zaczęli pierwsi masowo używać maseczek, tylko górnicy. W ten sposób zaczęli chronić się przed emisją pyłów i chorób z nią związanych, głównie pylicy. W świecie medycyny maseczki pojawiły się masowo dopiero 20 lat później za sprawą wirusa HIV.
Historia zna oczywiście wcześniejsze przykłady zastosowań masek w celach ochronnych, a bodajże najsłynniejsze są przebrania doktorów plagi z XVII, XVIII i XIX wieku. Swoją drogą utrwalony w naszej pamięci obrazek owiniętej czarnym płaszczem postaci z wielkim, zakrzywionym w dół dziobem, jest nieco przesadzony. Wypełnione środkami zapachowymi dzioby maski przeważnie wcale nie były tak wielkie. Olbrzymie okazy to w znakomitej większości historyczne, weneckie maski karnawałowe. Ba! Zachowana w muzeum w Ingolstadt maska doktora plagi z XVII wieku w ogóle nie ma dzioba, tylko skórzany rękaw przypominający krótką trąbę disnejowskiego Dumbo. Badacze i historycy zajmujący się zagadnieniem plag i epidemii w ogóle uważają, że maski z dziobem były zjawiskiem marginalnym występujących głównie we Francji i Włoszech, natomiast nasze wyobrażenie o ich powszechności w czasach zarazy to mit, zbudowany na kilku rzeczywiście mrocznych i przerażających sztychach lub obrazach.
O wiele ciekawsze są maski… wstydu, które stosowano w średniowiecznej Europie i później, aż do XVIII wieku. Wykonywano jest najczęściej z metalu i ozdabiano w specyficzny sposób. Maski tego typy obejmowały całą głowę i nie dało się ich zdjąć. Ich noszenie było karą, dodajmy, dość według ówczesnych standardów łagodną karą, bowiem chodziło głównie o upokorzenie i zawstydzenie sprawcy.
Ciężka maska była oczywiście skrajnie niewygoda, ale ofiara miała przede wszystkim stać się pośmiewiskiem, obiektem niewybrednych żartów i drwin. Wymuszona „ozdoba” często przedstawiała w mniej lub bardziej czytelny sposób rodzaj występku lub winy, na przykład ośle uszy wskazywały na głupca, długi język symbolizował plotkarza, a gigantyczny świński ryj osobę „skalaną” lub „brudną” – choćby cudzołożników. Niektóre maski wydawały wizgi i gwizdy za każdym razem, gdy nieszczęśnik nabierał oddech.
Skazany na maskę wstydu biedak był wypychany w gwarne i ludne miejsce lub ogłaszano, że zostanie w określonym dniu publicznie oprowadzony lub przewieziony. Dla urozmaicenia ofiarę często zakuwano w ciężkie dyby, które musiała sama dźwigać. Tłuszcza z niecierpliwością czekała na to wydarzenie, podczas którego można było bezkarnie nieszczęśnika lżyć , szturchać, obrzucać zgniłymi warzywami, a czasami i czymś gorszym.
Praktyczni jak zawsze Niemcy stosowali pewne rozwiązanie dodatkowe. Ich schandmaske wyposażano w żelazny szpikulec, czy raczej uzdę, albo blachę, która wbijała się w język lub miękką część podniebienia gwarantując nieustanne cierpienie ofiary. Uczciwie należy jednak przyznać, że Niemcy jedynie rozwinęli koncepcję, która historycznie narodziła się w Szkocji w połowie XVI wieku jako tzw. „uzda wiedźmy”.
Tak sobie teraz myślę, że pewne rodzaje kar warto byłoby przywrócić. Na przykład dla rozpasanych ponad miarę, kłamliwych polityków, nie uważacie?
Bardzo rzeczowy post! Będę do niego linkować u siebie w ramach projektu Fajna Randka.