Stanowiły prezenty dla monarchów, wyskakiwały z pasztetów, śpiewały sprośne piosenki i pląsały wokół biesiadnych stołów na życzenie swoich panów. Karły nie były traktowane jak ludzie. Uważano, że nie wiedzą, co czynią, a więc odpowiedzialność za ich poczynania ponoszą właściciele. Wartość niziołków lub pigmejów, jak również później ich zwano, wyznaczał niski wzrost – nie więcej niż dziewięćdziesiąt centymetrów. Nicolas Ferry zwany Bébé, francuski karzeł króla Stanisława Leszczyńskiego, w wieku 20 lat miał zaledwie 81 centymetrów wzrostu. Jan Jakubowski, słynny karzeł z petersburskiego dworu hrabiego Zubowa, jako 19-latek sięgał 88 centymetrów. A Mynheer Wybrand Lolkes z Holandii mierzył zaledwie 63 centymetry.
W starożytności karły uważano za psotne i wstępne wersje ludzi normalnego wzrostu, do tego obdarzone wielkim libido. Cesarz Domicjan nie tylko trzymał przy sobie wiele karłów, ale nawet utworzył z nich specjalną grupę małych gladiatorów. Zwycięzcy w krwawych pojedynkach mogli liczyć nie tylko na sympatię cesarza, ale również dam jego dworu, które zabierały małych wojowników na komnaty, w wiadomym celu.
W średniowieczu karły musiały mierzyć się z mocą przesądów, ponieważ powszechnie sądzono, że do powołania ich do życia przyczynił się diabeł spółkując z kobietą. Z tego powodu dzieci o nienormalnie niskim wzroście często zabijano. Ale i później nie miały lekko traktowane jak zabawki, niewiele lepiej od zwierząt. W 1665 roku Anna Bawarska dostała w darze szlachcica Bonarowskiego – karzełka. Polak był dodatkiem do perskiego dywanu i biżuterii. Na dworze Zygmunta I Starego wzięciem cieszyły się dwa karły: Okuliński oraz Sebastian Guzman. Ten drugi pochodził z Hiszpanii, z miasta Leon. Pełniąc funkcję trefnisia, bawił dwór swymi żartami. W zamian za to otrzymywał zapłatę w wysokości 100 florenów, łokcia sukna lyońskiego i adamaszku.
Ale wady rozwoju, choroby genetyczne, niedożywienie lub inne okoliczności, które powodowały karłowatość i przyciągały bogaczy, zwykłych ludzi przerażały. W dawnej Rosji dzieci, które uznawano za podejrzanie niskie, poddawano tak zwanej „kuracji chlebowej”. Malec był zawijany w surowe ciasto i wsuwany na szufli do… rozgrzanego pieca. Dzieci niestety nie chciały rosnąć na podobieństwo rumianych bochenków. W tym samym czasie car Iwan V zorganizował dla swej córki karle wesele. W ten sposób chciał uświetnić zaręczyny ulubienicy. Goście siedzieli wokół miniaturowego odbicia ich własnych stołów. Przy malutkich stoliczkach zasiadło 60 par karzełków odtwarzających gesty i poczynania gości cara. Zabawy było co niemiara. A że kosztem niskich ludzi? Nikt się wówczas tym nie przejmował.
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook