Staronordycka literatura o wikingach pełna jest słynnych ostatnich zmagań, zuchwałych mów, pieśni śmierci oraz zbuntowanych bogów, olbrzymów i innych nadludzkich istot. Kiedy to ludzie ginęli w bitwie, wierzono, że bóg wojny Odyn zbierał wybranych wojowników w swoim domu w Asgardzie, gdzie u stołu siedział on sam.
Pełne uwielbienia podejście wikingów do śmierci było kluczem do ich sukcesu na polach bitew Europy, o czym pisał m.in. Tom Shippey w książce „Laughing Shall I Die, Lives and Deaths of the Great Vikings”. Ten fatalistyczny sposób myślenia wikingów był rodzajem kultu śmierci – psychologiczną przewagą, która pozwalała im walczyć bez strachu.
Ale wikingowie nie walczyli przecież po to, żeby zginąć, leczy by żyć w Walhalli. Meli tam ucztować jak nigdy wcześniej. Jadać mięso upolowanego samodzielnie dzika Sahrimnira, który odradza się co dzień tylko po to, aby ponownie stać się ofiarą i trafić na półmisek w postaci parującej pieczeni.
Dom Odyna był widoczny z daleka. Okrywał go złoty i błyszczący dach ozdobiony tarczami, zaś włócznie tworzyły krokwie. Bram Walhalli strzegły wilki, ponad nimi latały orły. Pałac najpotężniejszego z bogów nordyckich miał aż 540 bram, przez które jednocześnie mogło przejść osiem setek wojowników idących ramię w ramię. Najstarszą i najsłynniejszą bramą jest wiecznie otwarta Walgind. Na zachód od niej wisi przybity do ściany wilk, którego dziobie orzeł.
Siedząc przy stole Odyna wojownicy popijali pieczyste miodem spływającym z wymion boskiej kozy Heidrun. Siedziska dla wojowników zrobione zostały z płytowych zbroi, które otaczają biesiadne ławy. A potem brali się za bary i ćwiczyli sztukę wojenną walcząc na śmierć i życie. Ale nawet śmiertelne rany następnego dnia znikały, jakby ich nigdy nie było. Zresztą kac podobnie.
To było życie godne wojowników, którym odwaga pozwoliła umrzeć z bronią w ręku. Jednak nie mieli w perspektywie wieczności, bo ich czas w Walhalli, tak jak czas bogów, miał się dopełnić, gdy staną u boku Odyna do ostatniej bitwy zwanej Ragnarokiem.
A co ze zwykłymi ludźmi lub wojownikami, którym niedane było wyzionąć ducha na polu bitwy? Dla nich przewidziana była podziemna domena bogini Hel, którą przedstawiano niekiedy jak pół trupa, pół żywego ciała. W siedzibie Hel też znajdował się stół, ale ten, kto przy nim zasiadł, nigdy się nie sycił. Stół zwie się Hungr (Głód), na nim zaś leży nóż Sultr (Łaknienie). Nieciekawa perspektywa, prawda?
A to dopiero początek okropieństw, jakie czekały na tych, którzy niegodnie zmarli w łóżku. Trudno się zatem dziwić bitności i odwadze wikingów. W zasadzie nie mieli innego wyjścia jeśli chcieli sobie jeszcze trochę pożyć na lepszym ze światów. Bo gorszy to była nie tylko wieczna sromota, ale nawet nie można było się najeść.
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook