Jeszcze dziś na wsiach wysłanie syna do seminarium i późniejsze wyświęcenie na księdza, jest uważane za nobilitację całej rodziny. W średniowieczu, a i w późniejszych wiekach, jedną z nielicznych dróg uwolnienia się od nędzy był Kościół. Chłopcy i dziewczęta od siódmego roku życia mogli wstępować do klasztorów, by zostać zakonnikami i zakonnicami. Ale to nie znaczyło wcale łatwego życia. Wielu nie było w stanie sprostać surowym regułom obowiązującym nowicjuszy.
W zależności od reguły obowiązujące w danym zgromadzeniu, czy nawet poszczególnych klasztorach, codziennie obrządki mogły wyglądać nieco inaczej, ale zasadniczo miały kilka wspólnych elementów. Dla nowicjusza dzień zaczynał się o drugiej na ranem, kiedy rozlegał się pierwszy dzwon i należało wstać, a następnie udać na modlitwę. Nie trzeba było kłopotać się ubieraniem. Nowicjusze spali w tym, w czym przyszli do klasztoru. Modlitwa trwała dwie godziny, po czym adepci wracali do cel na dalszy odpoczynek, do czasu gdy dzwony znowu zaczynały bić, o szóstej, tym razem wzywając na prymę. Pryma to jedna z godzin modlitwy liturgicznej polegająca na odmówieniu trzech psalmów z Księgi Psalmów, lekturze dwóch czytań biblijnych, odczytaniu martyrologium na dzień następny i odmówieniu modlitw porannych. Jeśli wydaje się Wam, że coś sporo tych modłów, to warto dopowiedzieć, że benedyktyńscy mnisi modlili się przynajmniej osiem razy dziennie…
Śniadanie dla nowicjuszy przygotowywano na siódmą rano, najczęściej podawano wodnistą owsiankę i kawałek czerstwego chleba lub podpłomyka. Podczas posiłków adeptów obowiązywała cisza. O ósmej członkowie klasztoru spotykali się w sali kapitularnej, w której można było prowadzić rozmowy, ale ponieważ w dysputach uczestniczyli starsi bracia, nowicjusze dalej milczeli. Takich, których uważano za zbyt mało powściągliwych – a wystarczyło nawet spojrzenie uznane za zbyt harde, dyscyplinowano okładając plecy ofiary giętką trzciną. Tego typu kara mogła być zresztą wypłacona za cokolwiek, braciszkowie mieli dryg do wynajdywania przewinień. Uderzenia trzciną były bardzo bolesne, ale nie powodowały poważniejszych obrażeń. Spotkanie w sali kapitularnej kończono modlitwą za zmarłych.
Po tercji, o dziewiątej, zaczynała się praca. Niektórzy mieli szczęście i mogli ćwiczyć pisanie w skryptorium, inni byli zapędzani do bardziej przyziemnych zajęć: sprzątania, zamiatania, mycia podłóg, pomocy w kuchni. Obowiązki „domowe” trwały do jedenastej, kiedy to trzeba było udać się na mszę, a tuż po niej nowicjuszy zapędzano do pracy na polach, gdzie musieli rozrzucać gnój, rwać chwasty i zginąć plecy aż do trzeciej po południu, kiedy wracali do klasztoru na nonę. Nauki trwały najczęściej do szóstej, aż do nieszporów.
Ostatnia modlitwa liturgii godzin, tzw. kompleta, odbywała się o siódmej. Nowicjusze wieczerzali bardzo skromne, zazwyczaj dostawali chleb i wodę. Dopiero o ósmej mieli chwilę dla siebie, ale spać kładli się niewiele później, jeszcze przed dziewiątą. Czasu na odpoczynek nie było wiele, dzwon zaczynał przecież bić już o drugiej nad ranem…
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook