Idea, że „prawdziwi mężczyźni” nigdy nie płaczą przenika współczesną kulturę, ale niektóre z najbardziej heroicznych i mitycznych postaci średniowiecznych wręcz wylewają morze łez. W staroangielskim poemacie „Beowulf” jedna z głównych postaci – duński król Hrothgar, zalewa się łzami wdzięczności, gdy Beowulf ratuje jego lud przed złym potworem. Na końcu epickiego poematu, kiedy smok zabija tytułowego bohatera, jego wojownicy „rozpaczają i zanoszą się płaczem z powodu śmierci swego pana”.
Prawy i dzielny król Artur często płakał. Średniowieczny drukarz William Caxton opublikował w 1485 roku dzieło zatytułowane „Le Morte D’Arthur” autorstwa Thomasa Malory’ego. Sir Malory dokonał kompilacji średniowiecznej literatury arturiańskiej obejmującej mityczne przygody Artura, Ginewry i rycerzy Okrągłego Stołu. Łzy płyną w tej pracy bardzo swobodnie, nasączając ją silnymi emocjami i nostalgią za lepszymi czasami.
Artur płacze, gdy idzie na wojnę ze swoim starym przyjacielem sir Lancelotem (który niestety przespał się z jego żoną). Dalej sir Gawain płacze „serdecznie”, gdy Artur ogłasza, iż Ginewra musi zostać stracona za oddanie się Lancelotowi, a kiedy niewiastę doprowadzają do miejsca egzekucji (spoiler: Lancelot ją uratuje), obaj rycerze „płaczą, biadolą i załamują ręce”. Wielki płacz rozlegnie się jeszcze nie raz, ale prawdziwe morze łez pojawia się dopiero w czasie, gdy umierający król Artur zostaje zabrany do Avalonu.
Są to oczywiście fikcyjne łzy, ale ujawniają też coś o prawdziwych średniowiecznych czytelnikach i ludziach tamtej epoki. Król Artur i jego rycerze byli narodowymi legendami, ale najwyraźniej Malory nie sądził, że opisywanie ich emocji w czymkolwiek im umniejsza. Łzy świadczą raczej o głębokim uczuciu i szczerości bohaterów, a u pozostałych uczestników wydarzeń o popularności osoby, nad którą pochylają zapłakane twarze.
Nie musimy wcale szukać chlipiących mężów w dziełach literatury, bo kroniki historycznej zawierają ich aż nadto. W zapiskach biskupa Thietmara z Merseburga (żyjącego w XI wieku) pojawia się relacja z potyczki z 1015 roku między polskim królem Mieszkiem II Lambertem a niemieckim władcą Henrykiem II Świętym. Mieszko przegrywa bitwę, ale jego oddziały wycofują się składnie, co nie znaczy, że bez strat. Jedną z ofiar jest przyjaciel Mieszka, niemiecki rycerz Hodo. Kiedy polski król natrafia na zwłoki rycerza, pada przy nich i wybucha głośnym płaczem nie bacząc na fakt, ze wokół wciąż toczy się walka, a jego dowódcy i żołnierze są świadkami słabości króla w chwili, gdy potrzebują go silnego i pewnego siebie. Ale to współczesna interpretacja. Jeśli Mieszko II rzeczywiście płakał, dla Thietmara i mu ówczesnych oznaczało to, że jest władcą cywilizowanym, honorowym i godnym piastowanego stanowiska.
Czyli można było płakać do woli? Tak, ale płaczący wodzowie i królowie to przede wszystkim symbol kultury chrześcijańskiej. Dla pogan i barbarzyńców zanoszący się łzami mąż był słabego ducha i niepewnego charakteru. W tym aspekcie dziś bliżej nam chyba do plemion Wandalów, Swebów, Alanów czy Burgundów.
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook