Proceder kradzież zmarłych osiągnął tak dużą skalę, że przerażone rodziny zaczęły zamawiać u kowali i instalować nad grobami ciężkie klatki z żelaznych prętów lub pasów!
Kraty w oknach i balkonach, które widujemy niekiedy na niższych kondygnacjach peerelowskich bloków, maja na celu chronić domowników i ich dobytek przez zakusami złodziei. Ale po co montować solidne kraty nad grobami? W zasadzie z tego samego powodu!
Na początku XIX wieku ówczesne szkoły medyczne płaciły niemałe sumy za zwłoki przeznaczane do badań anatomicznych i nauki dla studentów. Zbożny cel, jak było pogłębianie wiedzy o ludzkiej anatomii oraz nauka przedmiotu przez młodych lekarzy, a co za tym idzie, handel zwłokami, doprowadził jednak do skrajnej patologii. Z miejskich i wiejskich cmentarzy, szczególnie Anglii i Szkocji, zaczęły znikać… zwłoki!
W noc po pochówku „porywacze ciał” rozkopywali mogiły, otwierali trumny i wywozili nieboszczyków w nieznanym kierunku. Skradzione ciała były często rozczłonkowywane, aby uniemożliwić ich identyfikację, co w zasadzie przypomina współczesny proceder kradzieży samochodów i rozbierania ich na części.
Prawdopodobnie to nie przypadek, że brytyjska pisarka Mary Shelley opublikowała swoją klasyczną opowieść pt. „Frankenstein” w 1818 roku, w okresie nasilenia się problemu rabowania ciał. Pamiętamy również, że dr Frankenstein stworzył makabryczną istotę z fragmentów ekshumowanych z miejscowego cmentarza. Shelley na pewno wiedziała o kradzieżach nieboszczyków i wykorzystała ten motyw w powieści.
Proceder kradzież zmarłych osiągnął tak dużą skalę, że przerażone rodziny zaczęły zamawiać u kowali i instalować nad grobami ciężkie klatki z żelaznych prętów lub pasów! Istniało wiele modeli, ale wszystkie miały za zadanie uniemożliwić dostęp do grobu, lub zapewnić go wyłącznie wówczas, gdy ktoś posiadał klucz.
Znane pod nazwą mortsafe konstrukcje pozostawały niekiedy, jako trwały element grobu, chociaż najczęściej po kilku miesiącach były rozmontowywane – gdy wiadomo było, że ciało uległo rozkładowi i stawało się dla złodziei bezwartościowe. Niekiedy bogatsze rodziny decydowały się na solidniejszy wariant zabezpieczenia zmarłego. Zamiast klatki nad grobem, stawiano nad nim masywną, żelazną trumnę, której nie można było po prostu przesunąć lub podnieść.
Skrajny przypadek ochrony stanowiły murowane wieże przypominające miniaturowe, średniowieczne twierdze, które posiadały nawet strzelnice różnych rodzajów, wykusze nadwieszone, machikuły lub hurdycje oraz krenelaż! W zasadzie na blankach brakowało tylko łuczników lub drużyny z kotłem gotującej się smoły, gotowej do wylania na łby złodziei ciał.
XIX-wieczne instytucje kościelne i zarządcy cmentarzy szybko zwietrzyli interes w nowym procederze. Za odpowiednią opłatą można było wynająć skrzynię broniącą dostępu do grobu. Pojawiły się również strażnice i towarzystwa zapewniające ochronę grobu przez całą dobę. Oczywiście nie były to tanie usługi.
Najgorzej jak zwykle mieli biedni, których bliscy udający się na wieczny odpoczynek, nie mogli liczyć na kamienne lub żelazne sztaby chroniące ich doczesne szczątki przez kradzieżą. Biedakom pozostawało jedynie układanie kamyków lub kwiatków na grobach. Jeśli podczas kolejnej wizyty na cmentarzu kompozycja była naruszona, zazwyczaj oznaczało to, że ciała ukochanego krewnego nie ma już w grobie…
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook