Podejrzewam, że prezenty już kupione, czekają na zapakowanie. A skoro o zakupach mowa, zastanawialiście się kiedyś, skąd wzięło się powiedzenie o kupowaniu „kota w worku”? W końcu co ma worek do kota, i po co go tam w ogóle wsadzać? Otóż u schyłku średniowiecza koty w niektórych krainach Europy uważano za zdrowe i pożywne, bez mała smakołyk. Joachim Struppius, osobisty lekarz księcia Ludwika VI Wittelsbacha, w swym dziele o żywieniu pisał, że Hiszpanie i Włosi jadali tłuste koty. Niemiec się nie mylił, bo również włoski przyrodnik Usilles Aldrovani zanotował w pracy zatytułowanej De quadrupedibus, że mięso kota jest wysoko cenione, a jada się je po uprzednim upieczeniu lub ugotowaniu. Dodajmy, że hiszpański arcybiskup Toledo opiewał zalety kociej polędwicy, zapewniając, że jest soczysta, lekkostrawna i wprawia człowieka w dobry nastrój. Kitku nie miał w tych czasach lekkiego życia. Na pociechę dodam, że wcześniej i później jadanie kotów odradzano. Hildegarda z Bingen żyjąca w XI wieku frankońska anachoretka, kompozytorka, uzdrowicielka, a przede wszystkim benedyktynka uznana za świętą pisała, że po zjedzeniu kota ciało człowieka ogarnia szaleństwo i zaczyna ono cuchnąć. Koty pojawiają się także w relacji z oblężenia Ankony w 1173 roku. Przygnębiony kronikarz zanotował: „A niektórzy w tym czasie, o czym nie słyszał nikt od początku świata i nie usłyszy przed upływem wieków, jedli psy, koty i myszy…” I nie. O tym, co współcześnie wyprawia się w Azji, mówić nie będziemy. Smacznego!
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook