Wiele z tego, co ludzie zakładają na temat średniowiecznego małżeństwa wyższych klas, jest prawdą – rzadko zawierano je z miłości, a raczej dla politycznych i społecznych korzyści. A kobiety, jak w prawie wszystkich aspektach średniowiecznego życia, nie miały nic do powiedzenia. W rzeczywistości mężczyźni i kobiety byli oceniani, jako gotowi do małżeństwa, gdy tylko ich ciała osiągnęły wiek dojrzewania, w wieku 12 lat w przypadku dziewczynek i 14 lat w przypadku chłopców.
Jednak ceremonia zawarcia małżeństwa, jaką znamy dzisiaj, była zupełnie inna. Początkowo w średniowiecznej Europie małżeństwo było regulowane przez prawo kanoniczne, które uznawało za ważne tylko te małżeństwa, w których obie strony wyraziły wolę wzięcia drugiej strony odpowiednio za męża lub żonę.
Nie było jednak konieczne by małżeństwo było zawierane przed jakimkolwiek kapłanem czy urzędnikiem. Mówiąc prościej, pary nie potrzebowały pozwolenia i akceptacji wyższych instancji na zawarcie małżeństwa. Mogły to zrobić w ciągu kilku chwil wypowiadając zgodę, co prowadziło do zawierania małżeństw na ulicy, w gospodzie, a nawet w łóżku. Oznaczało to, że dość trudno było udowodnić, że ludzie rzeczywiście zawarli małżeństwo, więc w XII wieku zostało ono ogłoszone świętym sakramentem, który musi być przestrzegany przez Boga.
Aby małżeństwo sie dokonało, konieczna była noc poślubna, najlepiej dowiedziona przez świadków. Konsumpcja, zwłaszcza wśród nowożeńców z wyższych rodów, była daleka od prywatności. Nie uznawano za nic niezwykłego, że pannę młodą niosła do łóżka cała rodzina, natomiast sam akt nie był traktowany, jako moment intymny, ale raczej jako chwila realnej inwestycji w związek, który podlegał obserwacji przez świadków, w niektórych przypadkach (monarchów) nawet przez papieża. Goście mogli wspierać pana młodego gestami i słowami oraz dawać mu porady, jak dokonać zbożnego dzieła. Wyznaczonych do roli obserwatorów członków rodzi bywało tak dużo, że nie mieścili się przy łożnicy, dlatego część musiał czekać w przedpokojach na „dokończenie” aktu. Zwyczaj ów, znany jako pokładziny, utrzymał się w niektórych krajach, np. w Niemczech, aż do XVII wieku.
Monarsze zaręczyny i śluby były jeszcze bardziej sformalizowane, koniecznie jawnie potwierdzające, że związek został przypieczętowany. W przypadków królewskich rodów nie wymagano również, by przyszli mąż i żona byli dorosłymi ludźmi, o czym świadczy choćby odnotowana przez kronikarzy uroczystość dla… czteroletniej Jadwigi Andegaweńskiej i ośmioletniego Wilhelma Habsburga. Noc poślubna miała miejsce w Hainburgu latem 1378 roku. Dzieci położono w monarszym łożu, a pewnie też kazano im się skromnie pocałować. Jeśli wierzyć kronikom, austriacki książę nie wytrzymał wówczas presji i – cytując – „w odrażający sposób pościel Jadwigi kałem zapaskudził”.
Monarchowie nie mogli sobie pozwolić na luksus wyboru z miłości, ale prości ludzi też kierowali się głównie rachunkiem ekonomicznym. Majątek oznaczał pewniejsze życie, a zatem i potomków, którzy mają większe szanse na lepszą przyszłość. Czy dziś naprawdę jest inaczej?
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook