Benedyktyński historyk, teologii i autor autobiograficznych pamiętników Guibert z Nogent, opisał około 1115 roku niecne praktyki heretyków z Soissons. Ponoć spotykali się oni w podziemnych komnatach, zapalali liczne świece, a następnie robili z nimi coś niewybaczalnego nagim kobietom.
Podczas tych zabiegów dochodziło finalnie do dzikich orgii. Dzieci zrodzone z tych bezbożnych aktów były rzekomo palone na późniejszych, czarnych mszach, a popioły nieszczęsnych dzieciątek wykorzystywano do pieczenia chleba, spożywanego podczas spotkań członków.
Dawno, dawno temu, magia była wielką siłą ludzkiej wyobraźni. Zanim stała się synonimem kuglarstwa i taniej rozrywki, magia należała do systemu wierzeń, przynosząc ze sobą niezliczone rytuały, opowieści, baśniowe wyjaśnienia zjawisk oraz fenomenów natury i nieba. Ale w zderzeniu z potęgą chrześcijaństwa, podobnie jak dawne kulty, musiała ulec i zejść do podziemia. Ciemne sprawy tego królestwa były natomiast łączone z siłami zła. Magia została utożsamiona z szatańskimi fortelami, oszustwem i plugawą sztuką króla piekieł. Niezliczone pokolenia mnichów i skrybów relacjonowały i opisywały wyolbrzymione lub zwyczajnie wymyślone przypadki magicznych praktyk, co miało uzmysłowić ludziom, jak daleko sięgają macki zła. I jak wiele ma twarzy.
Żyjący w XII wieku mnich opactwa Malmesbury opisał przypadek czarownicy z Berkeley, która zmarła w 1065 roku. William z Malmesbury scharakteryzował ją jako „kobietę uzależnioną od czarów, biegłą w starożytnej wróżbie, nadmiernie żarłoczną, doskonale rozpustną i nie wyznaczająca granicy swej pożądliwości”. Ponoć na łożu śmierci piekielnica uzmysłowiła sobie, że plugawe życie oznacza dla niej wieczne męki piekielne. Zatem pokutowała i błagała, aby jej ciało zostało uratowane przed szatanem. Prosiła również, aby po śmierci jej zwłoki zaszyto w jelenią skórę, umieszczono w kamiennej trumnie i obciążono ołowiem, żelazem oraz zabezpieczono łańcuchami, aby ukryć je przed Lucyferem. Nic to nie dało. William z Malmesbury zanotował, że diabeł wtargnął do kościoła i uciekł z nieszczęśnicą na grzbiecie czarnego konia.
Kiedy mnisi i księża przepędzili pogaństwo, musieli jeszcze przekonać ludzi do porzucenia dawnych praktyk towarzyszących wczesnym kultom. W kazaniu z 1427 roku wygłoszonym przez włoskiego franciszkanina Bernardyna z Sieny (późniejszego świętego Kościoła katolickiego), świątobliwy mąż zachęcał wiernych do wołania: „Rzucić go w ogień! W płomienie!” – jeśli ktoś usłyszał propozycję uzdrowienia chorego za pomocą magii. Bernardyn zachęcał również do składania donosów, zgłaszania przypadków czarów, bo jeśli kto tego nie uczynił, był współwinny grzechu i mógł się spodziewać niechybnej kary. Jeśli nie ziemskiej, to późniejszej, przed surowym obliczem Najwyższego.
Ostatecznie walka z niewidzialnym, a przed to jeszcze bardziej oczywistym wrogiem (bo się ukrywał) stała się kwestią życia i śmierci. Śmierć rzeczywiście nadeszła wraz z nasileniem się procesów o czary w XIV wieku i dramatycznym wzrostem tego procederu w drugiej połowie XV wieku. Wczesna, pierwotna, naturalna magia ludzi i świata została uznana za czarnoksięstwo. I w imię walki z nim, od XV do XVIII wieku około 50 000 kobiet i mężczyzn zostało straconych przez spalenie na stosie lub powieszenie. Ówczesna władza pokonała kolejnego wroga.
Komentarze: 0
Logowanie:
Facebook